menu 1

niedziela, 1 listopada 2020

Indie 2019/2020


 

Małe motocyklowe podsumowanie- Indie 2019/2020:
- przejechane kilometry: 4.522,
- zużycie paliwa: 130,28l,
- spalanie: 2,88l/100km,
- zużycie oleju: ok 1l,
- awarie: linka sprzęgła i zapobiegawczo nowe sprzegło,
- serwis po 3 tys. km: wymiana oleju, filtrów , klocków hamulcowych i uzupełnienie płynu hamulcowego,
- odwiedzone stany: Madhya Pradesh, Maharasztra, Goa, Karnataka oraz Narodowe Terytorium Stołeczne Delhi,
- odwiedzone miasta: New Delhi, Vrindavan, Orchha, Khajuraho, Bhopal, Maheshwar, Aurangabad (Elora), Mahabaleshwar, Ratnagiri, Panaji (Goa), Hubballi, Hampi, Shivamogga, Shravanabelagola, Madikeri, Bylakuppe, Mysore, Bengaluru,
- najniebezpieczniejsza sytuacja: jazda po zmierzchu - nie polecamy ryzykować, no ew. można na Goa,
- najfajniejsze miejsca: Orchha, gaty w Maheshwar, wzgórza Mahabaleshwaru, Hampi, tybetańska wiska Bylakuppe, Mysore,
- rozczarowanie: Khajuraho.
Podsumowując:
Czy było łatwo - NIE, czy było warto - TAK, czy tu wrócimy - TAK, TAK, TAK 🙂
A teraz ostatni dzień w New Delhi i czas wrócić do Was i do szarej rzeczywistości. Indie żegnamy z sentymentem, a co niektórym zakreciła się nawet łezka w oku. Ale to tylko kwestia czasu kiedy znowu ruszymy na podbój indyjskich dróg.






Przedstawiamy Wam naszego rumaka, podobny do tego sprzed dwóch lat, ten ma jednak kilka koników więcej, więc jeszcze lepiej radzi sobie na drodze. Na rozgrzewkę zrobiliśmy, krótką trasę do miejscowości Vrindavan, która powstała w miescu mitycznego lasu o tej samej nazwie. To tu swoje dzieciństwo spędził Kryszna. Na ulicach wszyscy witają sie słowami "hare kryszna", pełno tu małp (na te wredoty trzeba bardzo uważać), krów, świń i dzikich psów, a co za tym idzie w miejscowości można zjeść tylko wegetriańskie dania, nawet o omlecie na śniadanie nie ma mowy. Oczywiście miejscowość obfituje w świątynie wyznawców wisznuizmu i przyjeżdza tu wielu wiernych.



















Z Vrindavan "pędzimy" do Orchha. Miało pójść sprawnie i szybko, jednak po ok 100 km urywa nam się linka sprzegła, na szczęście nie gdzieś na uboczu, tylko podczas przejazdu przez wioskę, wiec szybko zjawia się miejscowy, służący pomocą (linkę na szczęście mieliśmy w zapasie), no i jak to w Indiach co minutę coraz wiekszy tłum gapiów 😜 dwóch robi reszta patrzy i napiera, skracając dystans i nie zostawiając nawet miejsca na swobodne ruchy 😂 Kilka kilometrów dalej trafiamy na autoryzowany serwis Royala, postanawiamy więc zajechać, aby sprzęglo obejrzeli fachowcy. Okazuje się, że linka to nie wszystko, trzeba wymienić całe sprzęgło - szybka decyzja wymieniamy 🤔 Poszło w miarę sprawnie, miło się czekało przy kawce, ale przez ten incydent przyszło nam jechać ostatnie kilometry po ciemku. Nie polecamy jazdy po zmroku, zdecydowanie to igranie z życiem, oślepiające światła, część pojazdów jeżdżąca bez świateł, krowy, psy i mostki bez barierek oraz głebokie niezabezpieczone rowy kanalizacyjne. Ale udało się, pomalutku z klaksonem non stop wciśniętym dotarliśmy do Orchha. Szybka kolacja i spać, bo rano trzeba wstawać, w końcu na wakacjach jesteśmy, więc szkoda marnowac czas 😉











Orchha to małe i nadwyraz spokojne jak na Indie miasteczko położone nad rzeką Betwa. Miasto słynie z kompleksu pałacowego pochodzacego z XV/XVI wieku. My zwiedzanie, rozpoczynamy od wyspy i pałacu Jehangir Mahal i następnie przechadzamy się po pozostalych uliczkach starego miasta, światyniach, ghatach oraz targowisku. Ciekawy i dostarczajacy sporo emocji jest również most przez rzekę - zero barierek, no i na szerokosć max jednego samochodu, ewentualnie dwóch motocykli, plus oczywiście przechadzają się nim piesi. Na koniec dnia o zachodzie słońca podziwiamy piękne przeogromne drzewo wyglągajace jak baobab.
























Z Khajuraho przez Bhopal udajemy się do Maheshwar, przez hindusów nazywany "małym Varanasi". Na ghatah nad rzeką Narmada od świtu do zmierzchu tętni życie, od wczesnych godzin porannych słychać śpiewy, modlitwy oraz dźwięk dzwonów i dzwoneczków. Spotykają się tu rodziny na modlitwie, mężczyźni zażywają kąpieli, miejscowi i turyści siedzą na schodach i odpoczywają. Nad ghatami góruje fort Ahilya, znany również jako Fort Holkar, który w XVIII wieku był siedzibą królowej Marathi Ahilyabai Holkar.










Z Maheshwaru udajemy się do oddalonego o ok 40 km Mandu - obfitującego w wiele zabytków, w tym forty, pałace, zbiorniki wodne, ogrody, meczet oraz świątynie, część z nich odrestaurowana, a część zachowana w takim stanie w jakim dotrwaly do dzisiejszych czasów. Po drodze mijamy pola pełne krzaków "kwitnacej" bawełny, gdyż rejon Maheshwar jest w dużej mierze znany również z uprawy tej rośliny i produkcji znakomitych bawełnianych sarees, które są nazywane sarees Maheshwari. W rejonie ciekawe jest również to, ze wszystkie zwierzeta kopytne mają pomalowane rogi, zazwyczaj na niebiesko, ale zdarzają się też pomarańczowe, czerwone albo wielobarwne.









Zmieniamy stan z Madhya Pradesh na Maharashtra i za bazę wypadową obieramy Aurangabad, gdzie korzystamy z mnogości cukierni i objadamy się przepysznymi słodkościami, popijajac czai masale- w końcu to już okres świąteczny, więc dieta nie obowiązuje 😉. Odwiedzamy też kompleks buddyjskich, hinduskich i dżinijskich Świątyń wykutych w skale - Ellora. Główną Świątynie Kailasa podobno wykuwano za pomocą ręcznych narzedzi przez 7000 robotników i trwało to 150 lat, a całość prac wykonywana była od góry. Światynie robia wrażenie i aż nie chce się wierzyć, że zostały ręcznie wykute i wyrzeźbione w litej bazaltowej skale.







Z nizinnych terenów w końcu pniemy się w górę. Drogi kręte i kiepskie, więc na Wigilię docieramy poźnym wieczorem, znowu ostatnie kilometry przemierzając w ciemności, nie było już więc możliwości tego wieczoru świętować. Mahabaleshwar i jego rejony słyną z uprawy truskawek, więc w pierwszy dzień świąt nadrabiamy wigilijny post i objadamy się truskawkami w różnym wydaniu - bardzo dobre szczególnie zimą, ale do naszych kaszubskich to jednak im daleko
😉 Pomiędzy degustacjami truskawkowych deserów zwiedzamy okoliczne punkty widokowe rozmieszczone co kilka kilometrów z widokiem na liczne gęste zawsze zielone lasy, rzeki, doliny, jezioro i majestatyczne szczyty górskie. Jak w wielu indyjskich miejscach rzeba uważać na stada małp lubiące świecidełka i błyskotki oraz kradnące wszystko co w ich zasiegu.










Koniec tyrki czas odpocząć 😂, a jak odpoczynek to morze i plaża 🏖 Z gór w strugach deszczu, zachaczając o fort Bhagvati w Ratnagiri, jedziemy na Goa, do Panaji, położonego nad morzem Arabskim. Pierwszy dzień poświęcamy na wymianę oleju, naciagniecie łańcucha i ogólny przegląd motocykla-oczywiście miało to potrwać dwie godzinki, ale w wydaniu goańskiego autoryzowanego serwisu zajeło z przygodami blisko 7 godzin 😜 a wiec tego dnia plażę odwiedzamy już po zmroku z latarką w ręce. Ale za to udało nam się zwiedzić w ciągu dnia na pieszo Panaji, gdzie widać ogromny wpływ Portugalczyków - w końcu całe Goa, aż do lat 60-tych było kolonią portugalską. Wpadamy oczywiscie na targ rybny i warzywno-owocowy w centrum, spacerujemy wybrzeżem z wieloma kasynami mieszczącymi się na ogromnych łodziach zacumowanych niedaleko brzegu, a zachód słońca podziwiamy z fortu Dona Paula. c.d.n. 😎🌴☀️







Nadal na Goa, ale od rana wsiadamy na Royala i jedziemy na plantację roślin, a w drodze powrotnej zwiedzamy Stare Goa, obfitujace w obiekty sakralne, kościoły oraz ruiny wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. A popołudniu nadszedł w końcu upragniony czas leniuchowania na plaży, no więc w naszym wydaniu moczymy nogi idąc brzegiem i całe 15 minu leżymy na ręczniku. No dobra wystarczy tego lenistwa, trzeba zmykać bo nowy rok mamy w planie powitać w Hampi 😉







No i pierwsza kontrola indyjskiej policji za nami-sprawdzili prawo jazdy i czym prędzej pozwolili odjechać, wszyscy obok wręczali łapówki, więc pewnie niemile widziane bylo, abyśmy się zbyt dlugo przyglądali 😉 No więc nie przeszkadzamy i zmykamy dalej. Przełom roku spędzamy w uroczym miasteczku Hampi, leżącym na miejscu dawnej stolicy hinduskiego państwa Widźajanagar założonego w XIV wieku i zniszonego przez muzułmańskie wojska w wieku XVI. Nocujemy w samym centrum wioski, w malutkim guesthouse wybudowanym pod jedną z wielu tu ogromnych skał, zaraz za oknem mamy stodołę z kozami, przed domkiem przechadzajają się krowy i skaczą tabuny małp, trzeba na nie szczegolnie uważać bo to straszliwe złodziejki. W ciagu dnia jeździmy motocyklem pomiedzy ruinami rozrzuconymi na blisko 26 km kwadratowych, które pozostały z tamtego okresu, wybudowanymi w ich miejsce nowszymi świątyniami oraz okolicznymi wioskami i stosami ogromnych kamieni jakby poukladanymi skrupulatnie jeden na drugim w kamienne stosy. Najpiękniejsza i najokazalsza to światynia Wirupaksza z 50 metrową wieżą górującą nad miastem, w której zamieszkuje słonica o imieniu Lakszmi, która za przysłowiowy grosz, po który wyciaga trabę, poblogoslawi kazdego pielgrzyma. W świątyni grasuje również niezliczona liczba figlujacych i czychajacych na banany małp.










Z Hampi jedziemy w kierunku Shravanabelagola. Po drodze mijamy ogromne plantacje palm betlowych oraz kokosowych przeplatane bananowcami i owinięte pnączami pieprzu. Na poboczach suszy sie betel, a co kilkaset metrów kupic można za nieco ponad złotówkę świeżego zielonego kokosa, którego sprzedawca chętnie dla nas otworzy maczetą, wsadzi do środka słomkę i już możemy cieszyć się smakiem orzeźwiajacej wody kokosowej. Miasto Shravanabelagola położone jest między dwoma granitowymi wzgórzami, a na szczycie jednego z nich, na który wchodzimy w ponad 30-sto stopniowym upale po 600 gorących kamiennych stopniach, wznosi się 18-to metrowy posąg nagiego dżinijskiego świętego Bahubali.








I znowu górzyście, wiec tak jak lubimy, pniemy się po serpentynach mijając po drodze wijące się kilometrami z każdej strony plantacje kawy i pieprzu do miasteczka Madikeri stolicy dystryktu Kadagu (Coorg). Miasteczko to przede wszystkim jeden obok drugiego sklepik z przyprawami i kawą, ale można również pospacerować po murach fortu. Udajemy się też do oddalonej 40 km tybetańskiej osady Bylakupee, gdzie można przyglądać się życiu byddyjskich mnichow i ich uczniów oraz zobaczyć jak wyglądają nauki, modlitwy, medytacje i odmawianie mantry. Korzystamy z okazji i na obiad wstępujemy do jednej z tybetańskich restauracji na uwielbiane przez nas momo-te są wyjatkowo smaczne. Trafiamy też do muzeum zabytkowych samochodów, a dokładniej ktoś na totalnym odludziu w starym garażu na niewielkiej powierzchni upchnął ok 50 starych samochodów i kilka motocykli (piękne klasyki z różnych zakątków świata), kolekcja całkiem pokaźna i warta pewnie niezłą kasę. Po powrocie do miasteczka uzupełniamy nasze domowe zapasy kawy, zielonej herbaty i przypraw - ciekawe tylko jak w drodze powrotnej upchniemy do plecakow kaski, a to jeszcze nie koniec zakupów 😂






Uciekamy na wschód do Mysore. W upalny dzień udajemy się podziwiać największą atrakcję miasta tj. Pałac Mysore, jeden z największych w całym kraju - dawna rezydencja rodziny królewskiej, zbudowana dla 24 władcy dynastii Wodeyar. Pałac zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz robi ogromne wrażenie. Popołudnie spędzamy przechadzając się uliczkami targu Devaraja i okolicznych małych uliczek. Kolejny dzień to wycieczka za miasto do ogrodów Brindavan oraz świątyni Venugopala Swami, a po południu znowu spacer po okolicznych targowiskach i nasłuchiwanie nawoływań sprzedawców przekrzykujacych się między sobą, bo przecież, kto głosniej ten ma większe szanse na sprzedaż 😉



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz